Nową płytę Skunk Anansie przesłuchałam bardziej z ciekawości - nigdy nie byłam fanką tego zespołu, choć ich kawałki takie jak Hedonism, Charlie Big Potato, Brazen (Weep) (ze starszych) czy My Ugly Boy i Because of You
(z młodszych) całkiem mi się podobały. Zaliczyli duży sukces w latach 90. oraz prawie 10-letnią przerwę. Nikt nie spodziewał się, że wrócą, a jeszcze mnie tego, że wrócą w dobrej formie. Najpierw wydali kompilację Smashes and Trashes, na której znajdowały się trzy premierowe utwory: Tear the Place Up, Because of You i Squander. Rok później pojawił się dobrze przyjęty Wonderlustre ze świetnym, zadziornym My Ugly Boy. W 2012 pojawił się album Black Traffic (który jakoś mi umknął, szczerze mówiąc).
Od 15 stycznia fani mogą się cieszyć kolejnym albumem Skunk Anansie: Anarchytecture. Już od pierwszego numeru słychać, że będziemy tu mieli do czynienia z dużą dawką elektroniki – otwierający płytę Love Someone Else
jest właściwie całkiem taneczny. To na początku mnie zniechęciło, bo nie bardzo lubię tak dużą ilość elektroniki w muzyce rockowej, ale mimo tego postanowiłam przesłuchać cały album. Nie ma tu zbyt wiele nawiązań do
najstarszych płyt zespołu, choć jest kilka ostrzej brzmiących momentów w
That Sinking Feeling czy We Are the Flames.
Przebojowe Beauty Is Your Curse przywołuje wspomnienia płyty Post Orgasmic Chill z 1999 r. (którą chyba się zainteresuję). Chociaż zespół dowiódł, że w balladach też dobrze sobie radzi, to Death to the Lovers czy I’ll Let You Down nie przyciągają tak, jak np. wspomniany Squander. Ciekawym przerywnikiem jest gitarowy Suckers! – szkoda, że nie zrobili z niego pełnej piosenki.
Cała płyta trwa niecałe 40 minut, czyli w sam raz - czas minął mi dość szybko na jej słuchaniu, nie męczyłam się (a bałam się tego z powodu tej elektroniki). Zespół na pewno nie
odzyska popularności sprzed 20 lat - ich muzyka stała się też
łagodniejsza, ale nadal są to pomysłowe pop rockowe kawałki, tyle tylko, że bardziej nowoczesne. Album składa się raczej z prostych, krótkich utworów, które
łatwo wpadają w ucho i są w większości bardzo dynamiczne. Jest to płyta
głównie dla zagorzałych fanów zespołu albo fanów pop rocka.
Zaciekawiłaś mnie recenzję, więc puściłam "Love Someone Else" i muszę z zaskoczeniem powiedzieć, że mimo sporej dawki elektroniki brzmi to nawet zjadliwie. Co więcej, jest całkiem niezłe. Wokal jest świetny, chociaż miałabym problem określić czy śpiewa tu chłopak czy dziewczyna ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nową recenzję (Sia - Cheap Thrills) na NAMUZOWANI.blog.onet.pl
Wesołych Świąt! ;)
Odnosząc się do Twojego komentarza: Dlaczego akurat w muzyce pop miałoby być dużo wokalistów brzmiących jak kobiety? Ja trafiłabym na nich raczej głównie w jakiś indie gatunkach lub muzyce eksperymentalnej. Za to w drugą stronę (kobieta brzmiąca jak mężczyzna) można często spotkać w metalu. Chodzi mi głównie o growlujące kobitki ;)
OdpowiedzUsuńMuzyka, której można słuchać codziennie bez wrażenie, że to się nam już znudziło. Świetne brzmienie :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy wpis na NAMUZOWANI.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńZapraszam na nową recenzję na NAMUZOWANI.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na nową recenzję na NAMUZOWANI.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na nową recenzję (Meghan Trainor - NO) na NAMUZOWANI.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńJa bardzo lubię jej wokal i chyba to jest największy plus tego zespołu. Super blog, pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuń