sobota, 26 marca 2016

Skunk Anansie - Anarchytecture (2016)

Nową płytę Skunk Anansie przesłuchałam bardziej z ciekawości - nigdy nie byłam fanką tego zespołu, choć ich kawałki takie jak Hedonism, Charlie Big Potato, Brazen (Weep) (ze starszych) czy My Ugly Boy i Because of You (z młodszych) całkiem mi się podobały. Zaliczyli duży sukces w latach 90. oraz prawie 10-letnią przerwę. Nikt nie spodziewał się, że wrócą, a jeszcze mnie tego, że wrócą w dobrej formie. Najpierw wydali kompilację Smashes and Trashes, na której znajdowały się trzy premierowe utwory: Tear the Place Up, Because of You i Squander. Rok później pojawił się dobrze przyjęty Wonderlustre ze świetnym, zadziornym My Ugly Boy. W 2012 pojawił się album Black Traffic (który jakoś mi umknął, szczerze mówiąc).

Od 15 stycznia fani mogą się cieszyć kolejnym albumem Skunk Anansie: Anarchytecture. Już od pierwszego numeru słychać, że będziemy tu mieli do czynienia z dużą dawką elektroniki – otwierający płytę Love Someone Else jest właściwie całkiem taneczny. To na początku mnie zniechęciło, bo nie bardzo lubię tak dużą ilość elektroniki w muzyce rockowej, ale mimo tego postanowiłam przesłuchać cały album. Nie ma tu zbyt wiele nawiązań do najstarszych płyt zespołu, choć jest kilka ostrzej brzmiących momentów w That Sinking Feeling czy We Are the Flames. 

Przebojowe Beauty Is Your Curse przywołuje wspomnienia płyty Post Orgasmic Chill z 1999 r. (którą chyba się zainteresuję). Chociaż zespół dowiódł, że w balladach też dobrze sobie radzi, to Death to the Lovers czy I’ll Let You Down nie przyciągają tak, jak np. wspomniany Squander. Ciekawym przerywnikiem jest gitarowy Suckers! – szkoda, że nie zrobili z niego pełnej piosenki.

Cała płyta trwa niecałe 40 minut, czyli  w sam raz - czas minął mi dość szybko na jej słuchaniu, nie męczyłam się (a bałam się tego z powodu tej elektroniki). Zespół na pewno nie odzyska popularności sprzed 20 lat - ich muzyka stała się też łagodniejsza, ale nadal są to pomysłowe pop rockowe kawałki, tyle tylko, że bardziej nowoczesne. Album składa się raczej z prostych, krótkich utworów, które łatwo wpadają w ucho i są w większości bardzo dynamiczne. Jest to płyta głównie dla zagorzałych fanów zespołu albo fanów pop rocka.

8 komentarzy:

  1. Zaciekawiłaś mnie recenzję, więc puściłam "Love Someone Else" i muszę z zaskoczeniem powiedzieć, że mimo sporej dawki elektroniki brzmi to nawet zjadliwie. Co więcej, jest całkiem niezłe. Wokal jest świetny, chociaż miałabym problem określić czy śpiewa tu chłopak czy dziewczyna ;)

    Zapraszam na nową recenzję (Sia - Cheap Thrills) na NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    Wesołych Świąt! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odnosząc się do Twojego komentarza: Dlaczego akurat w muzyce pop miałoby być dużo wokalistów brzmiących jak kobiety? Ja trafiłabym na nich raczej głównie w jakiś indie gatunkach lub muzyce eksperymentalnej. Za to w drugą stronę (kobieta brzmiąca jak mężczyzna) można często spotkać w metalu. Chodzi mi głównie o growlujące kobitki ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Muzyka, której można słuchać codziennie bez wrażenie, że to się nam już znudziło. Świetne brzmienie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam na nowy wpis na NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na nową recenzję na NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Serdecznie zapraszam na nową recenzję na NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Serdecznie zapraszam na nową recenzję (Meghan Trainor - NO) na NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja bardzo lubię jej wokal i chyba to jest największy plus tego zespołu. Super blog, pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń