Czas na druga część podsumowania, tym bardziej, że wszystkie znajome blogi już chyba podsumowały rok ;) Tym razem chciałabym przypomnieć sobie (a Wam przypomnieć lub przedstawić) albumy z kończącego się roku, których słuchałam najczęściej.
Nie będzie to niespodzianka, jeśli wymienię Tears On Tape HIM... Słuchałam tego albumu w kółko i kiedy zbliżał się do końca, dziwiłam się, jak szybko minął czas i jak przyjemnie się tego słucha. "Przyjemnie" oznacza, że bez żadnych fajerwerków, bo to zapewniają mi inne albumy HIM, ale na pewno będę często wracać do tych piosenek.
Nie będzie to niespodzianka, jeśli wymienię Tears On Tape HIM... Słuchałam tego albumu w kółko i kiedy zbliżał się do końca, dziwiłam się, jak szybko minął czas i jak przyjemnie się tego słucha. "Przyjemnie" oznacza, że bez żadnych fajerwerków, bo to zapewniają mi inne albumy HIM, ale na pewno będę często wracać do tych piosenek.
Drugi krążek to Antiadore zespołu Lacrimas Profundere. W ogóle ten zespół to moje odkrycie roku, a tego albumu słuchałam codziennie przez kilka tygodni, inne jego dokonania też mi się bardzo spodobały. Napisałam nawet oddzielnego posta na ich temat.
Trzeci album to Wild Card Revamp. Uwielbiałam Floor Jansen w After Forever i ReVamp i teraz, kiedy śpiewa z Nightwish lubię ją jeszcze bardziej. Ma mocny, wszechstronny wokal i charyzmę nie tylko w głosie, ale i na scenie. Ten album jest ostrzejszy niż debiut ReVamp, moim zdaniem. Może trochę mniej przebojowy, ale bardziej różnorodny - są tu np. growlujący panowie. Album zaczyna się ostro, w kolejnych utworach trochę zwalnia, ale nie dużo. Są subtelniejsze momenty jak w Precibus, gdzie Floor używa na zmianę "zwykłego" śpiewu i klasycznego - ale utworowi daleko do ballady. Disorted Lullabies można by nazwać balladą mimo ciężkiego i mocnego końca. Ten album praktycznie nie pozwala odpocząć - jesteśmy zarzucani riffami, melodiami, krzykami (Floor potrafi wrzeszczeć!). Metal symfoniczny w wersji ostrzejszej niż przyzwyczaiły nas do tego zespoły takie jak Nightwish czy Epica.
Czwarty album to Burials AFI. Tak, tego samego AFI, które najpierw było punkowe, potem punk rockowe, a potem dodało do tego trochę elektroniki. Mi odpowiadają wszystkie te wcielenia i chociaż elektroniki w rocku nie lubię, oni są wyjątkiem od reguły. Po prostu wiedzą, że "co za dużo, to niezdrowo" i naprawdę traktują elektronikę jako ciekawy dodatek, a nie zastępują nią riffów. Ten album jest dość mroczny, choć nie w tak oczywisty sposób, jak niektóre z ich poprzednich krążków. Z przyjemnością słuchałam, jak wokalista (Davey) znowu pokazuje, że ma bardzo wszechstronny głos i potrafi śpiewać na wiele sposobów - bardzo lubię w jego wokalu to, że zarówno kiedy śpiewa łagodnie, jaki kiedy wrzeszczy wciąż pasuje to do jego stylu i tego, co śpiewa. Tak więc na albumie mamy bardzo przebojowe piosenki, które mogą spodobać się fanom różnej muzyki. Melodyjność utworów AFI też zawsze mnie zachwycała.
Oczywiście nie obędzie się też bez krytyki z mojej strony. W połowie albumu trochę mi się już nudziło, utwory zaczęły wydawać mi się takie same. Szału nie ma, jest po prostu melodyjnie i z energią, płyta jest przyjemna i na pewno będę do niej wracać, ale nie jest wysoko na liście moich ulubionych z tego roku. I Hope You Suffer jakoś dziwnie mi się podoba, chociaż stylistycznie nie do końca moja bajka... Kiedy słucham i oglądam ten utwór, mam wrażenie, jakby zespół hamował swoją energię i zaraz usłyszymy coś mocniejszego. To pewnie dlatego, że Davey śpiewa ostrzej i z tego powodu spodziewam się więcej poweru.
Pora wreszcie na coś z klasyki rocka: Alice In Chains - The Devil Put Dinosaurs Here. O ile na powrocie Soundgarden się trochę zawiodłam, to powrót Alice In Chains w 2009 roku był dla mnie miłą dla ucha muzyczną niespodzianką. Kolejna płyta Alice z DuVallem na wokalu (chociaż i tak Cantrell wokalnie udziela się jak zwykle bardzo dużo) też mnie nie zawiodła. Miło posłuchać legendy w tak dobrej formie i słyszeć, że długa przerwa w działalności, zmiana wokalisty i zmiany w świecie muzyki nie przeszkodziły tym panom w graniu tak, jak grali wcześniej. Dla mnie jest to te same Alice In Chains, choć na pewno czas zrobił swoje.
Bardzo podoba mi się też nowa płyta Pearl Jam - Lightning Bolt. Z Pearl Jam bywało różnie, po Ten mieli lepsze i gorsze płyty. Nie zapoznałam się z całą ich dyskografią, uwielbiam wspomniane Ten, ale kolejne płyty jakoś ominęłam, i zaczęłam od krążka Pearl Jam z 2005 roku, potem był Backspacer, który bardzo mi się podobał, a teraz mamy kolejną płytę, na którą też nie mogę narzekać. Mind Your Manners to szybki, żywy utwór, a np. Sirens to bardzo ładna ballada.
Jak zwykle nie zawiódł mnie też zespół Trivium i ich płyta Vengeance Falls. Matt Heafy to jeden niewielu wokalistów, którego wrzask mi nie przeszkadza, nawet jeśli w piosence nie ma ani trochę czystego śpiewu (wolę sam czysty śpiew lub wrzask+śpiew, czy growl+śpiew). Tę płytę wyprodukował David Draiman - frontman Disturbed i słychać tu jego wpływ. Mimo, że nie jestem fanką Disturbed, znam kilka ich utworów, a wokal Draimana jest na tyle charakterystyczny i zapamiętywalny, że słychać, że Matt wokalnie inspirował się starszym kolegą (np. utwór To Believe). Jest, jak przeważnie w przypadku Trivium, gitarowo (są fajne solówki, chociaż trochę za mało i może nie ma riffów, które od razu zapadałyby w pamięć (jak na mojej ukochanej płycie The Crusade), ciężko, na pewno nie nudno - świetna metalowa płyta.
Na uwagę zasługuje utwór Wake (The End Is Nigh). Gry tylko usłyszałam Trivium wokal Matta od razu przypadł mi do gustu, zarówno barwa, jak i sposób śpiewania (a było to przy okazji utworu Anthem (We are the Fire)), choć wyglądał wtedy bardzo młodo i łagodnie, a jego głos był już jakby stworzony do śpiewania metalu.
Wracając do Wake (The End Is Nigh): zaczyna się jak ballada, od łagodnego śpiewu, chwilami bardzo głębokiego, niskiego - co jest dość nowego, o rzadko mamy okazję usłyszeć Matta śpiewającego tak nisko. To mój ulubiony utwór z płyty, bardzo emocjonalny, no i jest tu fajna solówka na końcu.
Czwarty album to Burials AFI. Tak, tego samego AFI, które najpierw było punkowe, potem punk rockowe, a potem dodało do tego trochę elektroniki. Mi odpowiadają wszystkie te wcielenia i chociaż elektroniki w rocku nie lubię, oni są wyjątkiem od reguły. Po prostu wiedzą, że "co za dużo, to niezdrowo" i naprawdę traktują elektronikę jako ciekawy dodatek, a nie zastępują nią riffów. Ten album jest dość mroczny, choć nie w tak oczywisty sposób, jak niektóre z ich poprzednich krążków. Z przyjemnością słuchałam, jak wokalista (Davey) znowu pokazuje, że ma bardzo wszechstronny głos i potrafi śpiewać na wiele sposobów - bardzo lubię w jego wokalu to, że zarówno kiedy śpiewa łagodnie, jaki kiedy wrzeszczy wciąż pasuje to do jego stylu i tego, co śpiewa. Tak więc na albumie mamy bardzo przebojowe piosenki, które mogą spodobać się fanom różnej muzyki. Melodyjność utworów AFI też zawsze mnie zachwycała.
Oczywiście nie obędzie się też bez krytyki z mojej strony. W połowie albumu trochę mi się już nudziło, utwory zaczęły wydawać mi się takie same. Szału nie ma, jest po prostu melodyjnie i z energią, płyta jest przyjemna i na pewno będę do niej wracać, ale nie jest wysoko na liście moich ulubionych z tego roku. I Hope You Suffer jakoś dziwnie mi się podoba, chociaż stylistycznie nie do końca moja bajka... Kiedy słucham i oglądam ten utwór, mam wrażenie, jakby zespół hamował swoją energię i zaraz usłyszymy coś mocniejszego. To pewnie dlatego, że Davey śpiewa ostrzej i z tego powodu spodziewam się więcej poweru.
Pora wreszcie na coś z klasyki rocka: Alice In Chains - The Devil Put Dinosaurs Here. O ile na powrocie Soundgarden się trochę zawiodłam, to powrót Alice In Chains w 2009 roku był dla mnie miłą dla ucha muzyczną niespodzianką. Kolejna płyta Alice z DuVallem na wokalu (chociaż i tak Cantrell wokalnie udziela się jak zwykle bardzo dużo) też mnie nie zawiodła. Miło posłuchać legendy w tak dobrej formie i słyszeć, że długa przerwa w działalności, zmiana wokalisty i zmiany w świecie muzyki nie przeszkodziły tym panom w graniu tak, jak grali wcześniej. Dla mnie jest to te same Alice In Chains, choć na pewno czas zrobił swoje.
Bardzo podoba mi się też nowa płyta Pearl Jam - Lightning Bolt. Z Pearl Jam bywało różnie, po Ten mieli lepsze i gorsze płyty. Nie zapoznałam się z całą ich dyskografią, uwielbiam wspomniane Ten, ale kolejne płyty jakoś ominęłam, i zaczęłam od krążka Pearl Jam z 2005 roku, potem był Backspacer, który bardzo mi się podobał, a teraz mamy kolejną płytę, na którą też nie mogę narzekać. Mind Your Manners to szybki, żywy utwór, a np. Sirens to bardzo ładna ballada.
Jak zwykle nie zawiódł mnie też zespół Trivium i ich płyta Vengeance Falls. Matt Heafy to jeden niewielu wokalistów, którego wrzask mi nie przeszkadza, nawet jeśli w piosence nie ma ani trochę czystego śpiewu (wolę sam czysty śpiew lub wrzask+śpiew, czy growl+śpiew). Tę płytę wyprodukował David Draiman - frontman Disturbed i słychać tu jego wpływ. Mimo, że nie jestem fanką Disturbed, znam kilka ich utworów, a wokal Draimana jest na tyle charakterystyczny i zapamiętywalny, że słychać, że Matt wokalnie inspirował się starszym kolegą (np. utwór To Believe). Jest, jak przeważnie w przypadku Trivium, gitarowo (są fajne solówki, chociaż trochę za mało i może nie ma riffów, które od razu zapadałyby w pamięć (jak na mojej ukochanej płycie The Crusade), ciężko, na pewno nie nudno - świetna metalowa płyta.
Na uwagę zasługuje utwór Wake (The End Is Nigh). Gry tylko usłyszałam Trivium wokal Matta od razu przypadł mi do gustu, zarówno barwa, jak i sposób śpiewania (a było to przy okazji utworu Anthem (We are the Fire)), choć wyglądał wtedy bardzo młodo i łagodnie, a jego głos był już jakby stworzony do śpiewania metalu.
Wracając do Wake (The End Is Nigh): zaczyna się jak ballada, od łagodnego śpiewu, chwilami bardzo głębokiego, niskiego - co jest dość nowego, o rzadko mamy okazję usłyszeć Matta śpiewającego tak nisko. To mój ulubiony utwór z płyty, bardzo emocjonalny, no i jest tu fajna solówka na końcu.
Znam jedynie album "Wild Card" i bardzo mi się on podoba. Floor jest niesamowicie uzdolniona. Moim zdaniem najbardziej pasuje do Nightwisha bo jest najbardziej wszechstronna ze wszystkich wokalistek, łączy umiejętności Tarji, Anette dodając przy tym mnóstwo od siebie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, NAMUZOWANI.blog.onet.pl
Myślę dokładnie tak samo - Floor zaśpiewa wszystkie utwory Nightwish nie imitując żadnej z poprzednich wokalistek, a przy tym ma własny styl.
Usuń"Lightning Bolt" mam w planach do zrecenzowania :)
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam recenzję :)
UsuńZapraszam na nową recenzję na blogu namuzowani.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńZ tych wymienionych tu przez ciebie plyt to zdecydowanie Pearl Jam. Naprawde mi sie podoba ten album, czesto do niego wracam. Bo HIM troche mnie nudzi. Pewnie troche ci sie tym naraze, ale niestety takie mam wrazenie sluchajac Tears On Tape.
OdpowiedzUsuńNie, absolutnie mi się nie narazisz, nie jestem tego typu fanką :) Jak zawsze miło czytać Twoje komentarze, a Lightning Bolt to kawał fajnego grania.
UsuńA ja na ulubiony album w dalszym ciągu czekam :(
OdpowiedzUsuńChyba im się nie śpieszy...
UsuńZapraszam na nową notkę :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nową recenzję na blogu namuzowani.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuń