czwartek, 14 lipca 2016

Chevelle - The North Corridor (2016)

Nie powinno być niespodzianką, że jeśli zespół mówi, że nowy album będzie cięższy niż poprzednie to tak właśnie będzie. Tymczasem różnie to bywa. Jednak w przypadku Chevelle zgodnie z obietnicami dostaliśmy album cięższy niż poprzednie, przywołujący czasy Wonder What's Next.

Chevelle to jeden z moich ulubionych zespołów i jak do tej pory żadna z ich płyt mnie nie rozczarowała. Każda zawierała ciekawe inspiracje, a eksperymenty nie zdominowały charakterystycznego brzmienia. Tak jest i tym razem. Płytę ponownie wyprodukował Joe Barresi znany ze współpracy z Tool, Kyuss czy Queens Of The Stone Age. 

Album zaczyna się od Door To Door Cannibals z prostym, brudnym, przesterowanym riffem, rodem ze starszych płyt zespołu. Mogłoby się wydawać, że z takimi riffami wszystkie utwory powinny brzmieć tak samo, ale tak nie jest, przynajmniej nie w przypadku Chevelle. Pod koniec utworu w tle powtarza się kolejny prosty riff, tym razem w wyższych rejestrach, co stanowi ciekawy zabieg. Zespół ma w swojej dyskografii wiele ciężkich, ale melodyjnych i przebojowych utworów jak Comfortable Liar czy Family System. Na The North Corridor trochę brakuje tej melodyjności, ale chociaż bardzo ją lubię w takich utworach jak Vitamin R (Leading Us Along) czy Send The Pain Below, najnowszemu albumowi niczego nie brakuje.

W kolejnym utworze, Enemies, słyszymy inspirację zespołem Tool i wokalem Maynarda Jamesa Keenana. Chevelle nigdy nie ukrywali inspiracji Tool. Jest to szczególnie słyszalne na ich pierwszej płycie i w kilku momentach też na The North Corridor, a najbardziej w ostatnim utworze Shot From a Cannon (bardzo długim jak na Chevelle, bo ośmiominutowym), jednym z najciekawszych i najcięższych utworów na płycie, z bardzo wyraźną linią basu, która sprawia, że ciarki przechodzą po plecach... Właśnie takie Chevelle lubię.

Joyride (Omen) ma bardziej melodyjną drugą część zwrotki i praktycznie grunge'owy dwuwersowy refren. Kolejny utwór, Rivers, zaczyna się w stylu flamenco, a potem znów wchodzi ciężki riff. Zwrotki są lżejsze i melodyjne, a refreny ciężkie. Śpiew przechodzący we wrzaski w Young Wicked robi niesamowite wrażenie. Pete krzyczy "Yes Sir!" przy akompaniamencie chórku skandującego to samo, co brzmi co najmniej obłędnie. Punchline stanowi koleją niespodziankę: tym razem zamiast Tool i Maynarda słyszymy... Nine Inch Nails i Trenta Renzora. Jest mrocznie, industralnie i interesująco. Przedostatni utwór, Got Burned, ma lekko taneczny, wpadający w ucho refren. Na limitowanej edycji znajdziemy bonus w postaci utworu A Miracle - dużo lżejszego, wolniejszego i klimatycznego, lekko odstającego od reszty albumu, ale jak to często bywa w przypadku bonusów - niekoniecznie słabszego od reszty.

Album jest cięższy, bardziej agresywny niż poprzednie, z większą ilością wrzasków i mniejszą czystego, melodyjnego śpiewu. Na każdej płycie Chevelle udowadnia, że jest zespołem kreatywnym i oryginalnym, który nie boi się zmian, ale zachowuje konsekwencję w stylu. Miałabym problem, żeby wskazać swój ulubiony album Chevelle. Do tej pory było to pewnie Wonder What's Next, ale The North Corridor też mógłby być na podium.

Ten album to kolejny po Delirium Lacuna Coil mój ulubiony album z tego roku (jak dotychczas). Musicie posłuchać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz