środa, 12 czerwca 2019

Aether - In Embers (2019)

W Skandynawii (i pewnie nie tylko, ale tam szczególnie) muzyka, którą gra Aether - epic melodic death metal - jest na porządku dziennym, ale u nas? Aether to pierwszy pierwszy polski zespół grający taką muzykę, o którym szerzej słychać. Nagrali EP-kę, która od razu spodobała się nie tylko fanom (jestem ich fanką od pierwszej sekundy Elements, o czym pisałam TU), ale i krytykom. Wiedziałam, że nie przyjdzie nam długo czekać na pełnowymiarowy album i właśnie go dostaliśmy.


Warto wspomnieć, że w jego powstaniu uczestniczyli tacy goście jak Rolf Pilve (Stratovarius, Wintersun), Vincent Jackson Jones (Aether Realm) czy Topias Kupiainen (Arion). Zainteresowanie tych panów debiutującym zespołem chyba coś znaczy. Album zawiera dziewięć utworów, w tym pięć nowych, a pozostałe cztery z EP-ki Tale of Fire - ale uwaga! - w wersji odświeżonej, aby spójnie komponowały się z całością. Płytę promuje utwór Forest.


Album zaczyna się cudnym klawiszowym intro zastąpionym po chwili przez riff gitarowy, z którym zaraz znów mieszają się delikatne klawisze. Motyw niesamowicie wpada w ucho, a wspomniane klawisze tworzą iście baśniowy klimat.

Nowością występującą w trzech utworach (Golden Eyed Fox, Tale of Fire, Insomnia) jest czysty wokal, którego użyczył kolejny gość - Artur Rosa Rosiński (Lux Perpetua). I wyszło to niesamowicie fajnie jako przeciwwaga dla growlu Michała Miluśkiego. Jakby jeszcze tego było mało cudny głos Anety Sikorskiej w kilku miejscach dodaje delikatności i folkowo-baśniowego klimatu (podczas jej partii w Last Battle i Dream mam skojarzenia z Władcą Pierścieni).

W drugim utworze - Wildfire Within - nie zwalniamy tempa  - refren jest jednym z najbardziej zapamiętywalnych momentów na płycie. Kawałek musi świetnie brzmieć na żywo - jest porywający i dynamiczny.

Dalej są moje ulubione Elements + Tale of Fire (chociaż muszę przyznać, że teraz mam więcej ulubionych utworów Aether) znane z EP-ki.

Tak samo, a może nawet bardziej energiczny niż Wildfire Within jest Last Battle, choć tu w pewnym miejscu zwalnia abyśmy mogli posłuchać wokalu Anety Sikorskiej, a na koniec zespół znów daje czadu w postaci szalonej solówki.

Płyta jest bardzo spójna, pełna niespodzianek i ciekawych momentów. Riffy i solówki gitarowe, motywy klawiszowe, które zostają w głowie na długo, trzy rodzaje wokalu, świetne melodie, power metalowa energia i ciężar sprawiają, że obok tego albumu żaden fan metalu nie może przejść obojętnie.

Mam nadzieję, że będę miała okazję ich zobaczyć zanim staną się tak sławni, że będą grać tylko w największych miastach (lub za granicą), bo tylko one mają tak wielkie sale zdolne pomieścić rzesze fanów, których niedługo dorobi się zespół. Chociaż patrząc na poniższe zdjęcie, chyba już się dorobił.



8 komentarzy: