Tym razem przedstawiam krótko kilka płyt z 2012 roku, które mi się podobały i nie mogę o nich nie wspomnieć.
1) The Cranberries - Roses (22 lutego). Szósty album zespołu po kilkuletnim zawieszeniu działalności. No i muszę powiedzieć, że bardzo mi się podoba ten powrót! Piosenki są przyjemne, melodyjne, zdecydowanie stare dobre Cranberries, bez żadnej próby "unowocześniania się", co dla mnie jest ogromnym plusem. Idealna na wiosnę i lato, bo przyjemna i lekka oraz jako odpoczynek od ciężkich, mrocznych brzmień. Mój faworyt: Show Me The Way.
2) Jack White - Blunderbuss (24 kwietnia). O poziom muzyki serwowanej przez Jacka raczej martwić się nie musimy. Artysta idzie wytyczoną przez siebie ścieżką, nie ulegając chwilowej modzie. Jest tu wszystko za co lubimy Jacka jako artystę - mnóstwo świetnej muzyki w charakterystycznym stylu. Mój faworyt: Sixteen Saltines.
3) Moonspell - Alpha Noir/Omega White (27 kwietnia). Całkiem przyzwoity album. Mimo, że dużo go nie słuchałam, to postanowiłam o nim wspomnieć, bo trochę zainteresowałam się Moonspell (a szczególnie albumem The Antidote, chociaż Night Eternal też jest niezły). Limitowana edycja to dwa krążki: Alpha Noir jest bardziej black/death metalowy, a Omega White jest "lżejszy" - w stylu gothic rocka/metalu z czystym śpiewem Ribeiro, co bardziej do mnie przemawia. Mój faworyt: Lickhantrope.
4) The Darkness - Hot Cakes (20 sierpnia). Oj tak, strasznie lubię tych gości :P Takiego powrotu oczekiwałam! Muzyka przebojowa, mnóstwo zabawy, fajne riffy i solówki, bardzo żywiołowe granie pełne pozytywnej energii. Wpadające w ucho refreny. Ciekawy cover Streetspirit Radiohead. Jak zwykle zabawne teledyski. Płyta brzmi podobnie jak dwie pierwsze, inspiracje chłopaków się nie zmieniły na szczęście, choć może nie ma aż tyle przebojowości, co wcześniej. Więcej o The Darkness tutaj: Ciemność powraca.
P.S. The Darkness kolejny raz zawitają do naszego kraju :)
P.S. The Darkness kolejny raz zawitają do naszego kraju :)
5) Slash - Apocalyptic Love (22 maja). W przeciwieństwie do poprzedniej płyty Slash postanowił uczynić jedynym wokalistą Mylesa Kennedy znanego z Alter Bridge. I bardzo dobrze zrobił, bo Myles jest posiadaczem świetnego głosu. Z łatwością może zaśpiewać utwory śpiewane oryginalnie przez Axla (co nie każdemu się udaje), pozostając przy tym sobą. Oglądaliście film Rock Star z Markiem Wahlbergiem? Tak, ten utalentowany fan z końca filmu, który zastąpił na scenie wokalistę to Miles Kennedy :) Jest to świetna płyta pełna dobrej muzyki, bo niczego innego nie można się spodziewać po Slashu i Milesie.
6) Soundgarden - King Animal (12 listopada). Jak ja się ucieszyłam, że się reaktywowali!!! Najpierw wydali Telephantasm ze świetnym utworem Black Rain (co prawda utwór powstał już dawno, ale został dopracowany w nagrany na nowo), potem było Live to Rise do The Avengers i wreszcie przyszedł czas na nowy krążek.
Przy tej płycie lekkie rozczarowanie. Wiem, że minęło kilkanaście lat, ludzie się zmieniają, muzyka się zmienia, świat się zmienia itd. Nie oczekiwałam kolejnego Badmotorfinger, ale mogło być lepiej. Niby ostre i grunge'owe, ale jednak czegoś brakuje... Nie ma ""miażdżących" utworów, ale da się słuchać, jest nieźle.
Przy tej płycie lekkie rozczarowanie. Wiem, że minęło kilkanaście lat, ludzie się zmieniają, muzyka się zmienia, świat się zmienia itd. Nie oczekiwałam kolejnego Badmotorfinger, ale mogło być lepiej. Niby ostre i grunge'owe, ale jednak czegoś brakuje... Nie ma ""miażdżących" utworów, ale da się słuchać, jest nieźle.
7) Aerosmith - Music From Another Dimension (6 listopada). Wcześniej napisałam o singlach z tego albumu. Kto jeszcze nie czytał, odsyłam tu: Aerosmith - What Could Have Been Love i tu: W oczekiwaniu na nową płytę Aerosmith...
Cieszyłam na tę płytę i single bardzo mi się podobały, tak jak cała płyta za pierwszym przesłuchaniem. Jednak kiedy emocje już opadły utwory wydały mi się przeciętne. Mimo tego każda piosenka na tym albumie przypomina mi, za co lubię Aerosmith. Zespół jest sobą, nieważne czy jest to gorsze czy lepsze wydanie Amerykanów i też chwała im za to. Rewelacji nie ma, ale na pewno warto posłuchać, może się podobać.
***
Jak zawsze czekam na Wasze komentarze.
Cieszyłam na tę płytę i single bardzo mi się podobały, tak jak cała płyta za pierwszym przesłuchaniem. Jednak kiedy emocje już opadły utwory wydały mi się przeciętne. Mimo tego każda piosenka na tym albumie przypomina mi, za co lubię Aerosmith. Zespół jest sobą, nieważne czy jest to gorsze czy lepsze wydanie Amerykanów i też chwała im za to. Rewelacji nie ma, ale na pewno warto posłuchać, może się podobać.
***
Jak zawsze czekam na Wasze komentarze.
Płyta "Roses" bardzo mi się podoba, a ten nowy album Aerosmith z chęcią przesłucham ;)
OdpowiedzUsuńCo do The Cranberries to troche mnie Dolores i zaloga zawiedli, jakos nie zachwycil mnie ten powrot. Jack White tak srednio, utwory singlowe ok, reszta plyty tak srednio. The Darkness poza singlem to mi umkneli, mozna powiedziec ze przeszlo bez echa. Soundgarden i ich powrot to niestety dla mnie ogromne rozczarowanie. A na koniec Slash i Aerosmith. Dwa albumy ktore mnie zachwycily, i ciagle do nich wracam. Apocalyptic Love Slasha to zestaw samych hitow ( z reszta widac to na mojej liscie, kolejny singiel z tej plyty pnie sie do gory )a Aerosmith? Dla mnie chyba powrot roku...W ten weekend moze bede mial troche wiecej czasu to zrobie muzyczne podsumowanie roku, wiec zapraszam rowniez do mnie. Pozdro...
OdpowiedzUsuńThe Cranberries można rzeczywiście zarzucić, że płyta jest dość popowa, ale mi się bardzo podoba, chociaż jestem fanką ich ostrzejszej strony.
UsuńCo do Slasha się zgadzam, a jeśli mam wybierać lepszy powrót, to na pewno Aerosmith niż Soundgarden. Dzięki za komentarz i czekam na Twoje podsumowanie!